Gerard Cieślik – człowiek, który dokonywal niemożliwego

Z ogromnym żalem i smutkiem przyjęliśmy wiadomość o śmierci wielkiej ikony Ruchu, pana Gerarda Cieślika. Odszedł dziś rano, w otoczeniu rodziny i przyjaciół, w chorzowskim szpitalu przy ulicy Strzelców Bytomskich. Miał 86 lat. Niebieska rodzina okryła się wielką żałobą. − głosi wpis na oficjalnej stronie internetowej Ruchu Chorzów. Ale nie tylko niebieska rodzina okryła się żałobą. Każdy fan futbolu wiedział kim jest Gerard Cieślik, dla każdego piłkarza, dziennikarza, czy kibica był on członkiem wielkiej futbolowej rodziny. Żałobą okryła się więc cała piłkarska Polska i całe środowisko piłkarskie będzie go dziś wspominać podczas oglądania piłkarskich spektakli.

 

A w przypadku Pana Gerarda jest co wspominać. Pierwszą ciekawostką w tej fantastycznej historii jego życia jest jego nazwisko. Wiele źródeł podaje, że początkowo nazywał się Gerhard Ceszlik, lecz nie wiadomo kiedy i dlaczego przybrało ono formę Gerard Cieślik. A na futbol był skazany od urodzenia, w jego przypadku z pewnością tak można założyć. Jako, że urodził się zaledwie 200 metrów od stadionu, od początku piłka nożna była jego towarzyszką życia. Jednak w czasach, kiedy dorastał, gra w piłkę była znacznie utrudniona. Początkowo młodzież nie miała do dyspozycji piłek, jednak mały Gerard na wszystko miał sposób: − Zrobiłem sobie piłkę ze szmat, z damskich pończoch i skarpet. Była bardzo dobra, odbijała się nawet na wysokość półtora metra, ale oczywiście marzyłem o piłce skórzanej. Kiedy podawałem piłki zza bramki w czasie treningu pierwszej drużyny, starałem się trafić w poprzeczkę, aby móc jeszcze raz kopnąć. W 1939 roku jego marzenie się spełniło, bowiem wówczas dołączył do sekcji juniorów Ruchu Chorzów. − Kierownik drużyny trampkarzy, Pan Gorgol, powiedział mi, że jeśli strzelę karnego to zostanę przyjęty do Ruchu. Poszczęściło mi się… Kto wie, czy to nie był jeden z najważniejszych karnych w historii polskiego futbolu. Jednak los nie był zbyt łaskawy dla Cieślika. W tym samym roku, kiedy chłopiec notorycznie odbijający piłkę od poprzeczki rozpoczął treningi z trampkarzami Ruchu wybuchła II wojna światowa.

W czasie wojny ciężko było myśleć o futbolu, każdy martwił się jedynie o swój własny los. Wielu ludzi straciło bliskich, niektórych wojna nawet osierociła, Gerarda też nie ominął ból związany ze stratą ojca, który zginął w czasie bombardowania Wolsztyna. Od tej pory młody chłopiec musiał pójść do pracy. Wstawał o czwartej rano i gnał do piekarni, potem szedł do szkoły, a później na trening. Dzisiejsza młodzież powie, że nie da się tego wszystkiego pogodzić, ale dla Cieślika nie istniało stwierdzenie „nie da się”.

Kiedy wojna się skończyła los zaczął powoli wynagradzać mu wcześniejsze trudności. W sezonie 1945/46, kiedy Ruch grał w A-klasie 18-letni Gerard strzelał niemożliwe ilości bramek.  W kolejnym sezonie encyklopedia piłkarska FUJI naliczyła mu 37 trafień w 20 meczach, a przecież w trzech spotkaniach strzelcy bramek pozostali nieznani. Kiedy chorzowianie stanęli do walki o ekstraklasę, Cieślik potrafił strzelić sześć goli w meczu z Widzewem Łódź. Tak, dzisiejsza młodzież z pewnością powie – tego nie da się powtórzyć.

Potem już była ekstraklasa i ciągłe ściganie się z tym co niemożliwe. A o tym co było dla niego możliwe przekonali się choćby piłkarze Garbarni, której wpakował pięć bramek. W prawdziwą paranoję mogli popaść kibice Widzewa Łódź. 20. maja 1948 roku Ruch pokonał łódzkiego Widzewa 13:1, a Cieślik wpisał się do protokołu trzykrotnie dziurawiąc siatkę rywali. Już wtedy był uważany za jednego z najlepszych piłkarzy w kraju, już wtedy dostawał powołania do reprezentacji, ale jakoś nie mógł się w niej zadomowić. Przynajmniej nie tak, by przenieść dokonania klubowe na arenę międzynarodową.

Cieślik rozegrał w reprezentacji 45 meczów i strzelił 27 goli. Mało! Jego bilans powinien być znacznie bardziej okazały, jednak nie każdemu „Gienek” pasował. Oczywiście zagrał wiele wspaniałych meczów w koszulce z orłem na piersi, jak na przykład ten z ZSRR z 1957 roku, ale takich spotkań powinno być znacznie więcej. Jednak rok 1957 nie był dla niego zbyt udany, o czym opowiadał sam bohater. − Trenerzy nie powoływali mnie wówczas do kadry, bo twierdzili, że boję się o nogi i nie jestem wystarczająco waleczny. Na trzy dni przed spotkaniem z ZSRR kadrowicze grali sparing z reprezentacją Śląska, w której wystąpiłem. A wieczorem w domu usłyszałem, że zostałem włączony do drużyny narodowej. Wspaniała kariera zbliżała się jednak do końca.

Trudno w to uwierzyć, ale Cieślik zakończył karierę w wielu 32 lat. Owszem, Tomasz Frankowski go dogonił jeśli chodzi o ilość strzelonych bramek w lidze polskiej (obaj mają 168 trafień i zajmują trzecie miejsce na liście strzelców), ale popularny „Franek” schodził ze sceny mając 38 lat. Miał jeszcze propozycję gry w innych klubach, ale odmówił tak jak wcześniej odmawiał szkockiemu Aberdeen, ŁKS-owi Łódź czy Legii Warszawa, a przecież Legii wtedy się nie odmawiało. Gerard otrzymał powołanie do wojska i był o krok od przenosin do Legii, lecz działacze Ruchu zrobili wszystko by temu przeszkodzić i w ostatniej chwili udało się cofnąć rozkaz. Cieślik został w Ruchu i stał się jego ikoną. Po zakończeniu kariery piłkarskiej próbował trenerki, szkolił też młodzież, wyławiał talenty aż w końcu stał się członkiem zarządu. Do końca życia pozostał wierny piłce nożnej, o czym mówił w rozmowach z dziennikarzami. −  Moje hobby to Ruch, piłka nożna, jeszcze dziś oglądam wszystkie transmisje, chodzę na mecze. A poza sportem? Kiedyś lubiłem pograć na harmonii, pośpiewać. W Ruchu w latach mojej kariery wszyscy śpiewali. (wypowiedź z Gazety Wyborczej).

Kiedy Gerard Cieślik czarował swoją techniką i zdobywał te niemożliwe ilości bramek, mnie nie było jeszcze na świecie. Informacje o jego niebywałym talencie czerpałem z książek, artykułów w różnego rodzaju gazetach, czy opowieści kolegów po fachu. Z samym Cieślikiem rozmawiałem tylko raz. Na pytanie o Ruch Chorzów odpowiedział następująco: Panie, ja nie jestem od gadania, tylko od grania. Ostatecznie udało się trochę o tym graniu pogadać. Mówił tak, jakby chciał wejść na boisko i być częścią sukcesów, które odnosili wtedy „Niebiescy”. Miał wówczas 84 lata.

Dodaj komentarz